Skuszona prośbami prowadzących warsztaty chodzenia po ogniu, zdecydowałam się podzielić z Wami swoimi wrażeniami z tego wieczoru. Wspomnę może, że na samym spotkaniu znalazłam się dość przypadkowo. Wiedziałam, że ma być organizowana impreza „przy ognisku”, że będą pieczone ziemniaki, jakieś kiełbaski. Że może być większa ilość osób, a wszystko będzie odbywało się z dala od zgiełku miasta. Potem dowiedziałam się, że wybór padł na leśniczówkę w Chechle. Na miejscu okazało się jeszcze, że czekają na Nas dodatkowe atrakcje w formie pokazów Fireshow grupy ogniowej OPAL oraz... No właśnie. „Chodzenia po ogniu”? O ile w swoim życiu widziałam już artystów, którzy sprawnie posługując się różnego rodzaju zapalonymi rekwizytami tworzyli niepowtarzalne ogniowe show, o tyle z chodzeniem bosymi stopami po rozżarzonych do czerwoności węglach nigdy się nie spotkałam.
Czekając na rozpoczęcie tego niecodziennego spektaklu obserwowałam prowadzących, którzy przygotowywali palenisko. Jakkolwiek myśleć o tym co za chwilę miało się wydarzyć, obaj Panowie wydawali się być spokojni, opanowani i pewni tego co robią. Nie bez powodu zwracałam na to uwagę i miało to dla mnie ogromne znaczenie. Na tamtą chwilę myślałam jeszcze, że nigdy, przenigdy po tym nie przejdę. Próbowałam doszukać się jakichś sztuczek, dziwnych zabiegów, którymi mieliby nas, jako uczestników oszukać.
Punkt kulminacyjny a zarazem natłok myśli w mojej głowie pojawił się w momencie, gdy wszyscy zebrali się wokół ogniska. Ogień stawał się coraz mniejszy i odsłaniał pokłady żarzących się i skwierczących z wysokiej temperatury, czerwonych węgielków. Prowadzący opisywali co za chwilę się wydarzy. Wyjaśniali jak bezpiecznie wejść na ścieżkę żaru i nie zrobić sobie krzywdy. Pokazywali tzw. „krok ogniowy” i motywowali uczestników do zdjęcia obuwia. Na tamtą chwilę nie mogłam jednak oderwać wzroku od paleniska. W głębi duszy odczuwałam lęk. Nie był to jednak lęk o siebie, lecz o tych „nieszczęśników”, którzy stali obok mnie na bosaka. Ja nie wchodzę – przyrzekłam sobie. To jest niewykonalne i nie możliwe do zrobienia, bez żadnego uszczerbku na zdrowiu.
Prowadzący zaczęli rozgarniać palenisko. Z palących się jeszcze węgli formowali ścieżkę przypominającą kilkumetrowy, czerwony dywan. Obserwując ludzi wokół widziałam, jak z początkowej pewności siebie graniczącej z nonszalancją przechodzą w strach. Pominę cytaty ich wypowiedzi, bo wielu chcąc dodać sobie odwagi, używało słów powszechnie uznanych za obraźliwe ;) Prowadzący cały czas „dopieszczali” ścieżkę ognia a ja miałam wrażenie, że z sekundy na sekundę daje ona coraz więcej żaru. Pot lał się po czole. Nie bez znaczenia były w tym przypadku pewnie przeżywane przez wszystkich emocje. Atmosfera była naprawdę gęsta.
Pierwszy przed ścieżką ustawił się Paweł – jeden z prowadzących. Pamiętam, że dla mnie była to sytuacja niezręczna. Nie wiadomo bowiem jak się zachować. Klaskać i dopingować, czy wręcz przeciwnie, zachować ciszę i nie rozpraszać. Wydawał się być skupiony i pewny siebie. Wziął dwa głębokie wdechy i jak gdyby nigdy nic przeszedł na drugi koniec paleniska. Teraz nikt już nie miał wątpliwości jak się zachować. Pamiętam ten wybuch emocji. Jedni klaskali, inni krzyczeli a jeszcze inni, tak jak ja, stali zamurowani. Paweł przeszedł jeszcze raz, a zaraz po nim to samo powtórzył Sebastian, czyli drugi z chłopaków z Nestinari. Ścieżka była otwarta dla uczestników. Pierwsi ochotnicy niepewnie podchodzili do brzegu paleniska. W chwili, kiedy jeden z moich znajomych przeszedł i krzyknął do pozostałych, że jest... No właśnie. Znów świadomie pominę cytat. Gdybyśmy mieli jednak przetłumaczyć jego słowa na bardziej powszechny i przystępny wszystkim język, brzmiałyby one: „ Jest bardzo fajnie – nie bójcie się...”. Jemu, że jest oszczędny w słowach, do tego samego znaczenia wystarczyło użycie tylko jednego słowa ;). Dla mnie to był punkt zwrotny w podjęciu decyzji o próbie przejścia. Widziałam, jak moi znajomi, jeden po drugim z uśmiechem na twarzy pokonują swoje lęki i przekonania, w jakich żyli dotychczas. Zrobię to! Szybko ściągnęłam buty i ustawiłam się w kolejce.
Gdybym miała opisać jakie to uczucie przejść bosymi stopami po ogniu, to użyję jak mój kolega tylko jednego (cenzuralnego ;) ) słowa: niesamowite! Nigdy wcześniej w tak krótkim czasie nie rozprawiłam się definitywnie z jakimś przekonaniem. W tym przypadku dotyczyło ono świadomości, że lęk przed czymś uniemożliwi mi działanie. Sam kontakt stopy z żarem wspominam dzisiaj jako bardzo przyjemny. Porównam to trochę do chodzenia po gorącym piasku. Po pierwszym przejściu obejrzałam dokładnie stopy. Oprócz popiołu, nie było na nich żadnych śladów oparzeń. Od razu zapragnęłam powtórki. Pamiętam, że w tym dniu chodziłam kilkakrotnie po ogniu. Raz sama, raz w parze z koleżanką. Wieczór ten zapamiętam chyba do końca życia, bo wiem, że nie zawsze wystarczy tylko kogoś motywować do zmiany, do podjęcia jakiegoś działania, do wyjścia poza utarte schematy. Czasem trzeba pewne rzeczy pokazać. W tym miejscu pragnę podziękować wszystkim uczestnikom warsztatów, ale przede wszystkim prowadzącym, za pokazanie mi, że ludzie mogą dokonywać rzeczy niesamowitych. Jeśli tylko się odważą!
Agnieszka